Największe Katastrofy i Pożary
Pożar w Kuźni Raciborskiej
Nie notowana dotychczas w Polsce susza, jaka nawiedziła Kraj w 1992
roku, spowodowała lawinowy przyrost liczby interwencji do których wzywana była
straż pożarna, w tym głównie pożarów w kompleksach leśnych. Łącznie na
przestrzeni miesięcy lipca - września powstały tylko na terenie województwa
katowickiego 583 pożary w lasach, w których spaleniu uległo 11 600 ha, a straty
popożarowe oszacowano wstępnie na ponad 673 mld zł. Do największych pożarów
lasów w tym okresie należały między innymi:
-w dniu 2.07.1992 w rejonie Olkusza (Mazaniec) - spaleniu uległo 240 ha lasu
sosnowego; w akcji brało udział 112 sekcji a straty wyniosły 20 mld
zł,
-w dniu 28.07.1992 w rejonie Olkusza (Pomorzany) - spaleniu uległo 180 ha lasu
sosnowego; w akcji brało udział 86 sekcji a straty wyniosły 15 mld zł,
-w dniu 10.08.1992 w rejonie Olkusza (Klucze) - spaleniu uległo 836 ha lasu
sosnowego; w akcji brało udział 158 sekcji a straty wyniosły 100 mld zł
ORGANIZACJA AKCJI GAŚNICZEJ POŻARU
KOMPLEKSU LEŚNEGO W KUŹNI RACIBORSKIEJ
W
1992 roku, do niewątpliwie najgroźniejszego w skutkach, noszącego znamiona
klęski żywiołowej a zarazem ekologicznej pożaru doszło w dniu 26 sierpnia
w kompleksie leśnym nadleśnictw: Rudy Raciborskie, Rudziniec
i Kędzierzyn-Koźle.
W
dniu tym około godziny 13.50 został zauważony pożar lasu w oddziale 109 (przy
torach kolejowych łączących Racibórz z Kędzierzynem - Koźlem) Leśnictwa
Kiczowa, Nadleśnictwa Rudy Raciborskie, w pobliżu miejscowości Solarnia. Główną
rolę dla dalszego rozwoju pożaru miały warunki atmosferyczne, które w dniach od
powstania pożaru tj. 26.08.1992r. do chwili zatrzymania jego rozwoju w dniu
30.08.1992r. przedstawiały się następująco:
- temperatura
powietrza w dzień od 31 do 38°C,
- wilgotność
względna powietrza do poziomu 15-17%,
- zachmurzenie
małe (do trzech w dziesięciostopniowej skali),
- wiatr południowo
- zachodni, skręcający na południowy i południowo - wschodni z prędkością od 6
do 18 m/s,
- ostatnie opady
deszczu w rejonie pożaru wystąpiły w miesiącu maju 1992 roku.
Były to warunki ekstremalnie sprzyjające powstaniu pożaru i jego rozprzestrzenianiu. Pożar, wchodząc do lasu od strony torów kolejowych frontem długości kilkuset metrów już po niespełna 2,5 godz. objął powierzchnię 180 ha i był pożarem rozbudowanym, mogącym samoistnie kształtować warunki swojego rozprzestrzeniania (np. wzrost prędkości i zmiany kierunku wiatru w środowisku pożaru, wzrost temperatury powietrza, spadek jego wilgotności itp.). Jednocześnie należy dodać, że wg opinii specjalistów z Instytutu Badawczego Leśnictwa z Warszawy opisywany pożar był bardzo rzadkim rodzajem pożarów leśnych całkowitych, określanym w literaturze jako pożary "plamiste" lub "cętkowe". Pożary takie występują w okresie długotrwałych susz i w skrajnie ekstremalnych warunkach meteorologicznych. Są one intensyfikowane przez silne podmuchy powietrza (wiatry lub powstające prądy konwekcyjne), które powodują duże ilości przerzutów ognia z pierwotnego ogniska pożaru, tworząc tym samym nowe punkty zapaleń na obszarze leśnym. Również warunki drzewostanowe, w tym duży udział drzewostanów w wieku do 40 lat (35%), piętro podrostów i podszytów oraz łany wysokich traw miały wpływ na gwałtowny rozwój pożaru
Określone powyżej czynniki decydowały o
dynamice rozwoju pożaru (mapa 1) i pionowym zasięgu płomieniowej strefy
spalania. Dużą rolę w rozprzestrzenianiu się ognia odegrał udział sosny, której
igliwie zawiera olejki eteryczne odznaczające się temperaturą zapalenia około
50°C, gdy
pozostałe materiały leśne mają temperaturę zapalenia 260¸300°C.
Wydzielające się olejki tworzyły swego rodzaju "mieszaniny wybuchowe"
i powodowały tak zwane "fuknięcia" mogące pulsacyjnie i raptownie
przyśpieszać prędkość frontu pożaru, a towarzyszące im wstępujące prądy
konwekcyjne (ich szybkość przewyższała prędkość panujących wiatrów i mogła
dochodzić do 30¸40 m/s) zdolne były przerzucić palące się materiały na odległość
do 600¸800 metrów (w
skrajnych przypadkach do 1 km). W takich przypadkach prędkość frontu pożaru,
jak wykazały analizy modelowe, sięgała maksymalnie do 3,9 km/h, co miało
miejsce około godziny 16.10 w dniu 26 sierpnia 1992r. (tabela nr 1). Wtedy to
właśnie ogień zaskoczył interweniujące jednostki i śmierć poniosło dwóch
strażaków.
Dalszy dynamiczny rozwój pożaru, o jakim świadczą kolejne przyrosty powierzchni w czasie
- godz.17.58 - 600
ha,
- godz. 22.00 -
2200 ha,
- godz. 1.00
(27.08.1992 r.) - 3500 ha,
- godz. 9.00
(27.08.1992 r.) - 5500 ha,
- godz. 9.30
(28.08.1992 r.) - 6000 ha
wymuszały ciągłe przegrupowania sił i środków na kolejne linie
obrony oraz alarmowanie i dysponowanie dalszych odwodów operacyjnych z terenu
Kraju przez Krajowe Centrum Koordynacji Ratownictwa KGPSP Warszawa, której
przedstawiciele w osobach, najpierw Zastępcy Komendanta a następnie osobiście
Komendanta Głównego przejęli kierowanie akcją.
W kolejnych dniach tj. do 30
września 1992 r. prowadzono w skrajnych warunkach akcję ratowniczo - gaśniczą w
celu zatrzymania rozwoju pożaru. Zadysponowano na miejsce zdarzenia maksymalne
siły i środki straży pożarnych, wojska, policji, obrony cywilnej i innych
organizacji (tabela nr 2). Na miejscu akcji pracowało w przełomowym
momencie tj. w dniach 29 i 30 sierpnia 1992 r.:
- 454 sekcje JRG
(2270 strażaków PSP),
- 405 sekcji OSP
(2430 strażaków OSP),
- 3200 żołnierzy
wraz ze sprzętem ciężkim,
- 650 policjantów,
- 1280 członków
OC,
- 450 pracowników
leśnych,
- 26 samolotów gaśniczych Dromader i 4 śmigłowce gaśnicze
Dla
sprawnego prowadzenia działań Komendant Główny PSP wprowadził w podległych
jednostkach najwyższy stopień gotowości bojowej co w efekcie sprowadza się do
pełnego skoszarowania strażaków PSP w jednostkach. Tym samym na miejsce akcji
zostały skierowane podwójne (stosunku do ilości pracujących) siły strażaków
wraz z zapleczem kwatermistrzowskim.
- analiz - oficerowie Państwowej Straży
Pożarnej, leśnicy i inni specjaliści branżowi, których zadaniem było
analizowanie rozwoju pożaru oraz przebiegu działań ratowniczych i na tej
podstawie przygotowywanie kolejnych zamiarów taktycznych
dla działających sił i środków,
- łączności - zajmujący się zorganizowaniem
łączności na terenie akcji jak również łączności współdziałania pomiędzy strażą
pożarną a innymi podmiotami biorącymi udział w akcji,
- zabezpieczenia logistycznego.
Kolejni
Kierujący Działaniami Ratowniczymi (KDR) aż do Komendanta Głównego Państwowej
Straży Pożarnej włącznie opierali swoje działania na wypracowywanych przez
sztab zamiarach taktycznych. Sztab akcji na podstawie bieżącej analizy
przebiegu działań oraz rozwoju pożaru, każdego dnia w godzinach wieczornych
przygotowywał KDR propozycje zamiaru taktycznego na dzień następny. Były one
zatwierdzane przez KDR i przekazywane w formie rozkazów dowódcom poszczególnych
odcinków bojowych na nocnych odprawach, tak aby od godzin wczesno rannych mogły
być realizowane w akcji. Rozkazy te obejmowały zadania zarówno dla straży
pożarnych jak i służb współdziałających (policja, wojsko, leśnicy, obrona
cywilna itp.).
Kolejnym
aspektem mającym wpływ na powodzenie działań ratowniczych było właściwe
zorganizowanie zaplecza logistycznego. Obejmowało ono swoim obszarem działania:
- zaopatrzenie w
paliwa i materiały pędne,
- dostarczanie
środków gaśniczych i sprzętu,
- zapewnienie
wyżywienia i warunków do odpoczynku dla uczestników akcji,
- naprawy sprzętu
który uległ awariom podczas działań.
Zagadnieniami tymi zajmował się
wydzielony zespół oficerów, relacjonujący na bieżąco KDR aktualny stan
zorganizowania tego zagadnienia.
PODSUMOWANIE
W
wyniku pożaru, którego przyczyną jak wstępnie ustalono mogły być zablokowane
koła przejeżdżającego pociągu, śmierć poniosło dwóch strażaków a jedna osoba
cywilna zginęła w wyniku wypadku
samochodowego jaki miał miejsce
na terenie akcji. Spaleniu uległo 9062 ha lasu w trzech nadleśnictwach: Rudy
Raciborskie, Rudziniec i Kędzierzyn - Koźle przy czym, w woj. katowickim
spaleniu uległo 6212 ha. Straty w drzewostanie oszacowano na łączną kwotę 516
mld zł (w woj. katowickim - 384 mld). Spaleniu uległ sprzęt pożarniczy wartości
8 mld zł. Jednocześnie poniesione koszty z tytułu prowadzonej akcji wyniosły
blisko 67 mld zł.
Katastrofa lotnicza AIRBUS-a
A/320, która miała miejsce 14 września 1993 r. została szczegółowo opisana w
analizie zdarzenia sporządzonej przez KW PSP w Warszawie i opublikowana w
„Przeglądzie Pożarniczym” nr 2 z 1994 r. oraz w materiałach szkoleniowych SGSP
– zeszyt nr 2 z 1993 r.
Publikacje te zawierają dokładny minutowy zapis składników czasu operacyjnego
dotyczących zarówno działań Lotniskowej Straży Pożarnej, oraz wspomagających te
działania jednostek Państwowej Straży Pożarnej. Dlatego, zamierzam odnieść się
do przeprowadzonej akcji ratowniczej w nieco innej konwencji i podzielić się
uwagami i wnioskami z punktu widzenia uczestnika tych działań ratowniczych.
Pełniąc funkcję dowódcy grupy operacyjnej warszawskiej straży pożarnej, na
Centralnym Porcie Lotniczym Okęcie byłem już po 28 minutach od momentu wypadku,
pomimo fatalnej aury: ulewnego deszczu i silnego porywistego wiatru.
W tym samym dniu i czasie, na lotnisku Okęcie oczekiwano na przylot samolotu z
prochami gen. Sikorskiego, stąd wszystkie drogi dojazdowe do lotniska
zabezpieczane były przez Policję, co sprzyjało zwłaszcza kierowanym do rejonu
koncentracji jednostkom Państwowej Straży Pożarnej przewidzianym w planie
współdziałania z Lotniskową Strażą Pożarną.
Na Okęcie skierowało mnie Wojewódzkie Stanowisko Koordynacja Ratownictwa,
odwołując jednocześnie z prowadzonej właśnie akcji gaśniczo-ratowniczej na
warszawskiej Pradze-Północ. Nasłuchując korespondencję radiową wiedziałem, że
udaję się do tragicznego i niewyobrażalnego w skutkach wypadku.
Na miejscu zdarzenia zastałem następującą sytuację:
• pożar zewnętrzny samolotu, sklepienie górne kadłuba otwarte, rozlewisko
paliwa ugaszone,
• działania ratownicze prowadzi 1 zastęp GCBAPr z L.S.P. zasilany przez 1
zastęp GCBA 6/32 z PSP,
• na miejscu brak dowódcy L.S.P.; nie mam z nim łączności radiowej, zero
informacji o dotychczasowym przebiegu działań i dalszych zamiarach,
• na terenie akcji rozbiegane służby techniczne lotniska; wojsko, policja,
karetki pogotowia, dojeżdżają kolejno jednostki PSP. Te, które przybyły
wcześniej nie widząc zastępów L.S.P., zajmowały ich miejsca samorzutnie
wchodząc do działań.
W tej sytuacji samodzielnie podejmuję decyzję: wprowadzam przybywające nowe
jednostki PSP do działań ratowniczych i dzielę teren akcji na 2 odcinki bojowe
– lewa i prawa strona samolotu. Porządkuję sprawę bezpieczeństwa działań
gaśniczych, bowiem część ratowników pracuje bez masek i ubrań ognioochronnych w
strefie bezpośredniego zagrożenia wybuchem.
Tworzę odwód operacyjny z samochodów gaśniczych i proszkowych, ciągle lecz
bezskutecznie szukam kontaktu z dowódcą L.S.P.
Nie wiedziałem wówczas nic o faktycznym przebiegu działań ratowniczych. Okazało
się, że były one prowadzone profesjonalnie, choć z uwagi na specyfikę wypadku,
nie do końca mogły być skuteczne.
Dla pełnego obrazu przebiegu
zdarzenia konieczne jest przedstawienie pełnej chronologii wypadku, dzisiaj już
znanych i potwierdzonych faktów.
A oto one:
1. Nic nie zapowiadało, że do wypadku dojdzie.
Wieża Kontroli Ruchu Lotniczego nie miała istotnego powodu do postawienia w
stan gotowości bojowej L.S.P.
2. Ewidentny błąd pilota polegający na przekroczeniu umownej, bezpiecznej
granicy lądowania
przy niekorzystnych warunkach atmosferycznych ( mokry, śliski pas startowy,
silne uskoki wiatru) zarazem bardzo przytomna reakcja w końcowej fazie
lądowania, polegająca na próbie skrętu w prawo przed nasypem, co pozwoliło
uniknąć czołowego, miażdżącego zderzenia z wałem ochronnym .
3. Godz. 17.34
• zderzenie samolotu z wałem ochronnym na końcu pasa startowego, oderwanie
lewego silnika, uszkodzenie zawieszenia, pęknięcie górnego płata zbiornika w
lewym skrzydle co skutkowało natychmiastowym wyciekiem paliwa na zewnątrz, oraz
na skutek rozszczelnienia kadłuba do wnętrza samolotu; samolot osiada po
drugiej stronie wału, zaczyna palić się kerozyna na powierzchni ok. 1200 m2 ,
• załoga samolotu uruchamia ewakuację pasażerów trapami ratunkowymi, z samolotu
ewakuuje się 68 osób, 2 pozostają (pilot i pasażer); pasażerowie poturbowani i
zszokowani, chaotycznie rozbiegają się wokół samolotu, część z nich leży na
technicznej drodze dojazdowej do pasa startowego; nikt nie sprawdza czy wszyscy
opuścili samolot,
4.
Godz. 17.37
Na miejsce wypadku przybywa L.S.P. w sile 5 zastępów, każdy z 3 osobową
załogą;3 jednostki wodno-pianowo-proszkowe rozpoczynają działania gaśnicze, 2
jednostki przystępują do usuwania leżących w bezpośredniej strefie zagrożenia
poszkodowanych pasażerów, a następnie włączają się do działań
5. Godz. 17.38
Trwają rutynowe i profesjonalnie prowadzone działania gaśnicze. Dowódca plutonu
L.S.P. nie ma informacji o ilości ewakuowanych osób, oraz o ewentualnie
pozostających wewnątrz samolotu. Trudności językowe nie pozwalają na
natychmiastowe zdobycie informacji od załogi AIRBUS-a. Podana piana i proszek z
działek na palące się rozlewisko oraz kadłub samolotu pozwalają na szybką
lokalizację pożaru, ale nie jego całkowite ugaszenie. Specyficzne ułożenie
kadłuba samolotu na nasypie uniemożliwia dotarcie podawanych środków gaśniczych
na całą powierzchnię palącej się kerozyny, stąd decyzja dowódcy o rozwinięciu
szybkiego natarcia z zadaniem położenia piany na palące się jeszcze rozlewisko
paliwa – osłonięte przez skrzydło i lewą stronę kadłuba. Wydłuża się czas
gaszenia. Dowódca L.S.P. prosi o pomoc PSP.
6. Godz. 1740
Pożar zewnętrzny ugaszony, ogień przedostaje się do wnętrza kadłuba.
7. Godz. 1742
Następuje wybuch wewnątrz kadłuba, który powoduje zerwanie górnego płata
kadłuba i gwałtowne rozgorzenie ognia wewnątrz samolotu. Po chwili – już o
mniejszej skali, pojedyncze wybuchy. Poza instalacją tlenową wybuchają licznie
rozmieszczone akumulatory, pracujące po ciśnieniem 700 bar, oraz kamizelki
ratunkowe z ładunkiem CO2
8. Godz. 1744
GCBA 14/75 z L.S.P. wycofuje się do strażnicy uzupełnić zapas wody. Do łącznika
L.S.P. przy bramie wyjazdowej Wojskowego Portu Lotniczego zgłasza się pierwsza
jednostka PSP GCBA 8,2/32 – nie zostaje wpuszczona na teren działań. Tymczasem
drugi ciężki samochód L.S.P. opuszcza teren akcji i udaje się po wodę.
• godz. 1748 - łącznik wprowadza na lotnisko GCBA 8,2/32 z JRG-9, oraz pierwszą
karetkę pogotowia ( mija 14 minut od wypadku),
• godz. 1753 - na miejsce akcji dociera pluton PSP w sile 3 ciężkich samochodów
wodno-pianowych, oraz kolejne karetki pogotowia; jednostki PSP zajmują opuszczone
przez L.S P. stanowiska gaśnicze i kontynuują działania ratownicze podając
pianę z działek i linii gaśniczych.
9. Godz. 1755 - 1815
Trwa rotacyjne dogaszanie pożaru przez jednostki PSP i LSP. Główny wysiłek
kierowany jest na obronę prawego skrzydła samolotu ze zbiornikiem paliwa. Jak
się okazało – zawierał ponad 6 ton kerozyny. Utworzony został odwód taktyczny:
2 samochody GPr-300, 2 GCBA 13/48, ST Unimog ( rys. 3 i 4 ).
10. Godz. 1817
Pożar zostaje praktycznie ugaszony, trwa dogaszanie pojedynczych zarzewi i
studzenie
rozgrzanych elementów.
10. Godz. 1826
Od dowódcy L.S.P. otrzymuję polecenie wycofania wszystkich jednostek PSP z
terenu lotniska. Informuję o powyższym WSKR, które okólnikiem przekazuje
informację do wszystkich jednostek; po zwinięciu sprzętu i uzupełnieniu zapasu
wody w kolumnie opuszczamy płytę lotniska.
WNIOSKI KOŃCOWE Z PRZEBIEGU DZIAŁAŃ
1. Duża operatywność i profesjonalizm działań L.S.P. w I fazie katastrofy.
Podjeto jednocześnie działania gaśnicze i przeprowadzono szybką ewakuację
pasażerów z bezpośredniej strefy zagrożenia. Nie przekroczono całkowitego czasu
reakcji tr ≤ 3 min. określonej przez Międzynarodową Organizację Lotnictwa
Cywilnego pomimo, że WKRL nie ogłosiła stanu podwyższonej gotowości dla L.S.P.
2. Poważnym błędem było opuszczenie przez DAG L.S.P. miejsca akcji ratowniczej,
w związku z czym przybywające na teren pożaru jednostki PSP nie otrzymują zadań
bojowych i samodzielnie wchodzą do działań gaśniczych. Powracające po
uzupełnieniu wody jednostki L.S.P. zmuszone były szukać nowych stanowisk
gaśniczych.
3. W związku z okresowym brakiem dowodzenia, nieracjonalnie i nieprofesjonalnie
wchodziły do działań niektóre jednostki PSP, czego najwyraźniejszym dowodem
było przebywanie i prowadzenie działań gaśniczych bez masek i ubrań
ognioochronnych w strefie bezpośredniego zagrożenia wybuchem, oraz dużej
toksyczności par palącego się paliwa lotniczego.
4. Zawiodła łączność radiowa. Korespondencja prowadzona była wyłącznie pomiędzy
PA L.S.P. a WSKR. Radiostacja w sieci PSP, którą dysponował SOP L.S.P. nie
spełniała zadania, gdyż nikt nie prowadził na niej stałego nasłuchu. Ponadto,
prawdopodobnie
z powodu warunków meteorologicznych lub specjalnych urządzeń pracujących na
lotnisku niekorzystne były warunki propagacji, w związku z czym słyszalność
korespondencji na kanale 5, była w WSKR bardzo słaba.
5. Ścisła realizacja „Planu współdziałania” przez łącznika L.S.P. spowodowała
opóźnienie w dotarciu na teren działań jednostek PSP. Wg „planu”, łącznik miał
obowiązek wprowadzić na lotnisko minimum 3 jednostki. Tymczasem GCBA 8,2/32
czekała 4 minuty na wjazd w sytuacji, kiedy jednostkom L.S.P. brakowało już
wody
6. Do dzisiaj nie jest znany w szczegółach przebieg ewakuacji pasażerów
samolotu. Nie było to awaryjne lądowanie, pasażerowie byli spokojni, niektórzy
już klaskali gdy samolot usiadł na płycie lotniska. Nagły szok, gwałtowne
urazy, panika to zapewne główne elementy obniżające sprawny przebieg każdej
ewakuacji. Przytomność umysłu personelu samolotu pozwoliła uratować 68 osób.
Gwałtowny rozwój pożaru, silne zadymienie, kabina pasażerska w oparach
bardzo toksycznego paliwa – to wszystko zapewne uniemożliwiło załodze samolotu
sprawdzenie, czy wszyscy opuścili kabinę pasażerską.
Pożar w Hali Stoczni Gdańskiej
24 listopada 1994 r. w hali widowiskowej Stoczni Gdańskiej
rozegrał się dramat, który wstrząsnął Polską i odbił się głośnym echem w
świecie. W tym dniu, w godzinach wieczornych, zorganizowano w wynajętej hali
koncert, który zgromadził setki dzieci i młodzieży. Zabawa była udana do czasu,
gdy na jednej z trybun pojawił się pożar. Zauważono go o godz. 20.55. Na trybunie można było wyczuć dziwne zapachy.
Potem młodzież zgromadzona w tej części hali zmieniła miejsce, gdyż zrobiło się
tam gorąco. Wszyscy przypuszczali, że to wina centralnego ogrzewania. Oznak
pożaru nie dostrzegli również członkowie zawodowego posterunku asystencyjnego
jak i 20 pracowników ochrony, zaangażowanych do pilnowania porządku...
DANE O OBIEKCIE
Hala Stoczni Gdańskiej
była wykorzystywana jako obiekt użyteczności publicznej. Tutaj rozgrywano mecze
bokserskie, mecze piłki siatkowej pierwszoligowego Stoczniowca. Odbywało się tu
także wiele innych imprez.
Hala była obiektem 1 kondygnacyjnym, niepodpiwniczonym. Wewnątrz
było dużo elementów palnych, ale brak dokumentów świadczących o tym, żezostały
one uognioodpornione. Ściany osłonowe miały konstrukcję szkieletową ze słupów
stalowych (dwuteowniki 140 mm, rozstawione co 1,5 m). Przestrzenie między
słupami były wypełnione cegłą licówką, od strony wewnętrznej otynkowaną.
Konstrukcja dachu składała się ze stalowych dźwigarów, na których były ułożone
stalowe płatwie. Na płatwiach leżały krokwie drewniane, do których przybito
deski. Na deskach ułożono kilka warstw papy. Według oświadczenia użytkownika
elementy drewniane dachu były pomalowane farbą ogniochronną. Podłoga hali była
drewniana. Pod ścianami hali usytuowano trybuny, obite od spodu płytami
twardymi, przymocowanymi na belkach ułożonych na dwuteownikach. Od strony
parkietu trybuna była odgrodzona bandą, obitą taką samą płytą. Ściana od góry
trybuny do dachu obita była płytą twardą paździerzową. Pod trybuną
zlokalizowane były różne magazynki, przeznaczone przede wszystkim na sprzęt
sportowy oraz na cele związane z utrzymaniem hali.
Obiekt był częścią kompleksu budynków stoczni ciągnących się
wzdłuż ulicy Jana z Kolna. Na ścianie hali, od strony stoczni, podwieszona była
wiązka przewodów instalacyjnych. Nikt z obsługi technicznej stoczni do końca
trwania akcji nie potrafił wyjaśnić, jakiego rodzaju media znajdowały się w
tych rurociągach i czy były one eksploatowane. To zmusiło strażaków do
podejmowania działań w sytuacji ciągłego zagrożenia. W celu jego zmniejszenia
dowódca odcinka bojowego polecił stale obserwować rurociągi i intensywnie je
chłodzić. Szczególne zagrożenie powstało wówczas, gdy po runięciu konstrukcji
dachowej zachwiana została statyka ściany hali, po której biegły przewody
rurowe. Ściana pochyliła się do wnętrza hali pod kątem 45°.
Wówczas nastąpiło rozszczelnienie przewodu gazowego i nad instalacją zaczął
palić się gaz. Był to dowód, że przynajmniej część przewodów rurowych
była eksploatowana.
POCZĄTEK DRAMATU
O godzinie 18.00 w hali Stoczni Gdańskiej rozpoczął się koncert
muzyczny, na który przyszło dużo młodzieży, dzieci, a także osób dorosłych. O
tej samej godzinie ZSP Stoczni Gdańskiej wystawiła posterunek asystencyjny,
złożony z pięciu osób, wyposażonych w samochód GBA 2,5/16. Kierowca ustawił
samochód tyłem do wejść do hali od strony stoczni, które podczas koncertu były
zamknięte i rozwinął jeden odcinek linii wężowej, pozostawiając go na zewnątrz.
O godz. 20.55 posterunek asystencyjny zauważył płomienie pomiędzy
drewnianymi siedzeniami trybuny nr 2. Pożar bardzo szybko rozprzestrzeniał się
we wszystkich kierunkach Gwałtownie rosła temperatura wewnątrz hali. Zaszła
konieczność ewakuacji kilkuset uczestników imprezy Z sześciu istniejących wyjść
otwarte były jedynie dwa, w tym jedno częściowo. Oświetlenie główne hali było
wyłączone. Świeciły tylko reflektory służące do efektów świetlnych. Obsługa
imprezy poprzez urządzenia nagłaśniające nawoływała do zachowania spokoju i
opuszczenia hali głównym wyjściem
AKCJA RATOWNICZA
Dochodziła godzina 20.56, kiedy dowódca
posterunku asystencyjnego poinformował Punkt Alarmowy Zakładowej Straży
Pożarnej Stoczni Gdańskiej o powstaniu pożaru i wezwał pomoc. Do hali
wprowadzono jeden prąd gaśniczy, którym przez około 1 min próbowano ugasić
palącą się trybunę. Pożar jednak przybrał już takie rozmiary, a temperatura
wzrosła do tego stopnia, że strażacy z posterunku asystencyjnego musieli
się wycofać z hali. Dyspozytor PA ZSP Stoczni Gdańskiej, po otrzymaniu
informacji o pożarze, wysłał do akcji wszystkie siły i środki, którymi
dysponował GCBA 6/32 z 2osobową załogą, GBA 2,5/16 z 4 osobowym zastępem oraz SRT z pełnym zastępem. Jednocześnie
powiadomił o pożarze Rejonowe Stanowisko Kierowania w Gdańsku, dyspozytora i
pogotowie ratunkowe stoczni, komendanta ZSP. RSK w Gdańsku powiadomiło o
powstałym pożarze oficera operacyjnego KR PSP w Gdańsku, WSKR i oficera
dyżurnego Komendy Rejonowej Policji. Jednostki ZSP Stoczni Gdańskiej zajęły
stanowiska od strony stoczni. Jednostki PSP zaalarmowane do pożaru rozpoczęły
akcję od ulicy Jana z Kolna, gdzie rozgrywał się dramat.
EWAKUACJA
Osoby, które usiłowały wyjść z sali,
natrafiały na kolejne przeszkody. Najpierw były to schody 5 stopni prowadzących
w górę. Po przejściu około 1 m ludzie napotykali kolejne drzwi, o takiej samej
szerokości jak te, które już mieli za sobą, z tą tylko różnicą, że tutaj
zamknięte było główne wyjście, a otwarte dwa boczne skrzydła. Osoby, które
natknęły się na zamknięte drzwi, zostały do nich przyparte i nie miały
możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu. W lepszej sytuacji byli ci, którzy
przesuwali się do wyjścia będąc z boku tłumu. Oni trafiali na otwarte skrzydła
bocznych wyjść. Było ciemno. W hali gwałtownie rozwijał się pożar. W tych
warunkach ominięcie przeszkody było losem szczęścia. Po przejściu tych drzwi i
pokonaniu kolejnego metra przestrzeni czyhała następna pułapka schodki
prowadzące w dół. Tutaj utknęło wiele osób, którym udało się pokonać poprzednie
przeszkody. Wielu ludzi przewróciło się. Po nich przeszli następni. Ci, którzy
pokonali schody i nie potknęli się o coraz większą liczbę leżących ciał idąc prosto przed siebie napotykali ostatnie już drzwi
głównego wyjścia. Dla odmiany skrzydła boczne były tutaj zamknięte, a
otwarte główne drzwi. Powstał niewyobrażalny chaos . Rozpychanie się, przewracanie,
tratowanie. Tylko nielicznym udało się bez uszczerbku pokonać swoisty slalom
wyjściowy zgotowany przez organizatorów koncertu.
O ciała leżących potykali się następni. Rosnący stos był
przypierany do zamkniętych bocznych rozsuwanych drzwi, część zaś była wypychana
przez napierający tłum przez otwarte główne drzwi, przesuwana po płytach
chodnika i przypierana najpierw do podmurówki płotu, a w miarę podwyższania się
stosu do siatki ogrodzenia. Szybkość zdarzeń i przemieszczania się była tak
duża, że tylko nielicznym osobom udało się pokonać stos nie przewracając się lub wyrwać się z niego, zanim zostały
przyciśnięte do kolejnej przeszkody. Poszkodowanych, według szacunków pogotowia, było ponad 300 osób.
Nie są to wszystkie osoby, bowiem część nieletniej młodzieży, która doznała
mniejszych obrażeń, a w koncercie uczestniczyła bez wiedzy i zgody rodziców
udała się do domów. Wraz z pierwszymi jednostkami przybył do pożaru oficer
operacyjny KR PSPw Gdańsku, mł. kpt. mgr inż. Andrzej Rószkowski / Dowódca
JRG 2 /, obejmując kierowanie akcją ratowniczą.
Usytuowanie obiektu płonącej hali w długim ciągu budynków stoczni
wzdłuż ulicy Jana z Kolna nie pozwoliło mu na pełne rozeznanie sytuacji. Jednak
to, co zobaczył wystarczyło aby zażądać od RSK skierowania do akcji
maksymalnych sił i środków. RSK spełniło to żądanie.
Od strony głównego
wyjścia z hali, prowadzącego na chodnik szerokości około 2,5 m, ograniczony z
jednej strony murem obiektów stoczni, z drugiej zaś 0,8 m podmurówką, na której
ustawiony był 1,5 m plot z siatki rozpiętej na stalowych ramach przyspawanych
do słupków oddzielający chodnik od torów tramwajowych, znajdowało się wysokie
na 1,5 m "kłębowisko" ludzi, powalonych na chodniku, splecionych ze
sobą w kilku warstwach, przyciśniętych do podmurówki i do siatki, naciskanych
przez ludzi leżących w bramie wyjściowej i znajdujących się w holu przed bramą.
Za stosem ciał szamotali się ludzie, którzy w panice usiłowali znaleźć wyjście
z ogniowej pułapki. Część ludzi gołymi rękami próbowała wyrwać rozsuwane
skrzydła boczne (zamknięte na kłódkę) bramy wyjściowej, zbudowane z mocnych
krat stalowych. Pierwsze działania ratownicze podjęły załogi samochodów z JRG
nr 4 z Gdańska. Zmierzały one do stworzenia warunków dla jak najszybszej
ewakuacji. Stos ludzkich ciał był tak ze sobą spleciony, że nie było możliwości
wydobycia zeń człowieka bez obawy uszkodzenia innych, a także samego
ratowanego. "Rozebranie" stosu od końca nie było możliwe, ponieważ
kończył się on za bramą wyjściową i ciągle napierali nań nowi ludzie, parzeni
gorącymi gazami pożarowymi. Wejście strażaków ratowników do środka hali było
niemożliwe.
W tej sytuacji podjęto decyzję usunięcia 4 przęseł płotu oraz
otwarcia bocznych skrzydeł głównego wyjścia. Zadanie to w normalnych warunkach
bardzo proste tutaj okazało się bardzo trudne. Ciała przyparte do płotu
na całej jego wysokości oraz liczne ręce uczepione jego elementów
uniemożliwiały użycie sprzętu mechanicznego w tym również piły do cięcia
metalu" Postanowiono wyłamać plot łomami. Czas naglił, bo pożar coraz
gwałtowniej się rozprzestrzeniał, w hali stawało się coraz bardziej gorąco, O
czym świadczyły reakcje znajdujących się tam osób. Strażacy, którzy otrzymali
zadanie wyłamania płotu, wyszukiwali miejsca, gdzie można było przyłożyć łom
bez obawy zranienia ludzi. Często zachodziła potrzeba oderwania od płotu rąk i
przytrzymania ich na czas pracy łomem. Na szczęście spawy łączące ramy ze
słupkami nie byty mocne. Wyrwanie przęseł sprawiło, że kłębowisko ciał
nacierane nieustannie przez tych, którzy byli wewnątrz hali obsunęło się na
tory tramwajowe, rozluźniło się. Powstały warunki do ewakuacji poszkodowanych.
Strażacy, którzy otrzymali rozkaz otwarcia bocznych skrzydeł głównego wyjścia, mieli również bardzo trudne zadanie. Potężnych krat nie byli w stanie wyrwać łomem, a użycie piły utrudniali ludzie leżący obok lub uczepieni krat. Najprostszym rozwiązaniem było przecięcie kłódki, którą zamknięto kraty. Nie można było jednak do niej podejść, bo znajdowała się od wewnątrz hali i przyciśnięci byli do niej ludzie napierani przez ogarnięty paniką tłum z tyłu. Postanowiono więc wyciąć pręty w górnej części kraty, nad leżącymi ludźmi.
Główne wyjście ewakuacyjne (przekrój pionowy)
Tak wyglądała droga opuszczających w pośpiechu halę
Około godziny 21.12 na
teren akcji przyjechała pierwsza karetka pogotowia ratunkowego z Portowej
Straży Pożarnej "Florian". Otoczyła ją grupa poszkodowanych,
przeważnie dzieci. Załoga karetki widząc dużą liczbę osób wymagających
pomocy medycznej wezwała przez radiostację centralę Miejskiego Pogotowia
Ratunkowego, prosząc o zadysponowanie dużej liczby karetek. Na noszach ułożono
przyniesioną przez strażaków ratowników dziewczynkę, która była w stanie omdlenia, z licznymi poparzeniami twarzy, rąk
i tułowia. Do karetki zabrano jeszcze 6 dzieci będących w stanie szoku, z
poparzonymi twarzami i rękoma. Poparzenia zabezpieczono jałową gazą, a
dziewczynce na noszach dodatkowo podawano tlen. Chorych przetransportowano do
Szpitala Wojewódzkiego. Tak rozpoczęło się rozwożenie chorych do 11 szpitali
Trójmiasta.
Widok pogorzeliska hali
Sukcesem tej akcji było
ewakuowanie i dostarczenie w ciągu kilkunastu minut do 11 szpitali ponad
300 poszkodowanych . Sukcesem było
również to, że nie dopuszczono do rozprzestrzenienia się pożaru na teren
stoczni, a więc można stwierdzić , że rodzący się wówczas zintegrowany system
ratowniczy miasta Gdańsk zadziałał prawidłowo. Należy jednak zastanowić się, co
by było, gdyby takie zdarzenie zaistniało w mniejszym mieście, gdzie jest
gorsze zaopatrzenie wodne , mniej jednostek straży pożarnej , mniej szpitali, mniej karetek pogotowia, itp. Akcja w Gdańsku stała się przedmiotem
jeszcze wielu innych analiz i przemyśleń ludzi odpowiedzialnych za
bezpieczeństwo w naszym kraju.
Wybuch Gazu Gdańsk
Był 17 kwietnia 1995 r., drugi dzień Wielkiejnocy. Dochodziła
godz. 5.50. Budynkiem przy Alei Wojska Polskiego 39 w Gdańsku Wrzeszczu
wstrząsnął wybuch. Obiekt uniósł się, opadł i skurczył w sobie. Wyleciały
wszystkie szyby z okien. Lokatorzy II piętra stali się mieszkańcami
poziomu,,0?. Wybuch całkowicie zniszczył trzy kondygnacje. Pozostałe spoczęły
na powstałym rumowisku.
DANE O OBIEKCIE
Kubatura budynku wynosiła 14275 m3.
Powierzchnia użytkowa 3441,7 m2, zabudowy 436 m2. Obiekt
zbudowany technologią "wielkiego bloku" w 1972 r., liczył 11
kondygnacji, na których było 77 mieszkań. W 231 izbach zasiedlono 297
mieszkańców. Ciężar budynku wynosił około 5 tys. ton. Jego konstrukcja składała
się z 2 części. Do połowy wysokości każde piętro było wiązane u góry
żelbetonem. Górne kondygnacje nie posiadały takich wiązań. Te właśnie wiązania
sprawiły, ze po wybuchu, który zniszczył trzy kondygnacje pozostałe oparły się
na wiązaniu trzeciej.
ORGANIZOWANIE DZIAŁAŃ
O godz. 5.53 dyżurny Komendy Rejonowej Policji w Gdańsku przekazał
do Rejonowego Stanowiska Kierowania pierwszą informację o zdarzeniu. Minutę
później dzwonki alarmowe rozległy się w Jednostce Ratowniczo Gaśniczej nr
1 w Gdańsku Wrzeszczu. Do akcji zadysponowano zastępy: GBA 2,5/16, GCBA 13/48,
SCRt, SRd, SOp. Zaalarmowano również mł.bryg.inż. Sławomira Michalczuka ?
dowódcę JRG nr 1. O godz. 5.56 do akcji wyjeżdżały zastępy: GCBA 8/44 i SD 30 z
JRG 4 oraz GBA 2,5/16 i SD 30 z Portowej Straży Pożarnej "Florian"
Sp. z o.o. Kilka minut przed godz. 6 siły i środki z JRG nr 1 znalazły się na
miejscu tragedii. Rozpoczęła się akcja ratownicza, którą interesowały się
władze rządowe, resortowe, cała Polska. Ogromna presja psychiczna była
wywierana na strażaków ratowników. Jako pierwsi na miejsce akcji przybyli
st.kpt. Stanisław Czerwiński dowódca II zmiany JRG nr 1 oraz asp. Jerzy
Petryczko dowódca sekcji. Minutę po
nich przyjechał mł.bryg. Sławomir Michalczuk przejmując kierowanie działaniami
ratowniczo gaśniczymi.
Przybyłym do akcji jawił się
niecodzienny widok. Panowała głucha cisza. Wydawało się, że budynek stoi cały.
Gruz wokół niego, znaczne pochylenie w kierunku AI. Wojska Polskiego, a także
powybijane szyby w oknach wskazywały, że coś tu nie jest w porządku. W niektórych
ok.nach i na niektórych balkonach stali w bezruchu ludzie. Nie krzyczeli, nie
wzywali pomocy. Nie było najmniejszych objawów paniki. Dokładniejsze
przyjrzenie się gruzom oraz balkonom, które powinny znajdować się na I piętrze,
a znajdowały się na równi z ziemią uświadomiło, że zaledwie przed paru minutami
rozpoczął się tutaj dramat. Ludzie, którzy zaczęli pojawiać się obok
ratowników, mieszkańcy sąsiednich bloków, byli przekonani, że budynek zapadł
się pod ziemię i że w zagłębionych kondygnacjach żyją ludzie.
PIERWSZE DZIAŁANIA
W odstępie zaledwie kilku minut na miejsce katastrofy
przybyto 10 zastępów, w tym 3 ratownictwa technicznego, dwie drabiny
mechaniczne i 5 gaśniczych. Kierownik akcji uznał, że najważniejszym zadaniem
ratowniczym w tej fazie akcji jest ewakuacja ludzi znajdujących się na
najwyższych kondygnacjach. Utworzono dwa odcinki bojowe. I OB od strony ulicy,
gdzie postanowiono przeprowadzić ewakuację z wyższych pięter za pomocą drabin
mechanicznych. Na II OB, do czasu przyjazdu następnych drabin, postanowiono
spieszyć z pomocą osobom uwięzionym w gruzach. Z chwilą przybycia drabin
także i na tym odcinku podjęto ewakuację ludzi z górnych kondygnacji,
równocześnie penetrując gruzy i wydobywając zasypanych. Kierownik akcji polecił
przygotować teren, aby umożliwić manewrowanie i sprawienie drabin
mechanicznych. Wokół budynku wycięto najbliższe drzewa, odgruzowano teren.
W związku z wydobywającym się
intensywnym dymem z lewej strony budynku / patrząc od strony ulicy / KAR
utworzył III OB i polecił jego dowódcy zlokalizowanie , a następnie
zlikwidowanie pożaru. Dowódca II OB otrzymał zadanie zorganizowania 3osobowej
grupy, w celu spenetrowania wszystkich pomieszczeń mieszkalnych i
gospodarczych, poczynając od dołu. Kilka minut później zorganizowano kolejną
grupę, która jeszcze raz spenetrowała pomieszczenia już sprawdzone. Było to
konieczne dla upewnienia się, że nikogo nie ma w mieszkaniach. Nie było to
łatwe zadanie, bowiem pomieszczenia w mieszkaniach były w stosunku do siebie
poprzesuwane w poziomie, przechylone. Meble poprzewracane, często spiętrzone. W
tych warunkach mogło się okazać, ze ktoś przyciśnięty lub przywalony
meblościanką, tapczanem itp. nie został przez poprzednią grupę dostrzeżony. Po
około 20 minutach akcji po dwóch stronach budynku ustawiono strażaków, którzy
mając stałe punkty odniesienia dokonywali pomiarów wielkości ruchów poziomych budynku.
Każdy z zastępów znajdujących się wewnątrz budynku miał łączność radiową z
dowódcą odcinka bojowego. Ich członkowie mieli obowiązek natychmiast meldować o
wszelkich napotkanych trudnościach w wypełnianiu zadań, a także o
spostrzeżeniach odnoszących się do warunków bezpieczeństwa. Ratowników
uczulono, aby starali się tak zachowywać, żeby w razie nagłej konieczności
mogli jak najszybciej opuścić budynek, tą samą drogą, którą weszli.
Zachowanie
ewakuowanych było różne. Najczęściej podporządkowywali się poleceniom
strażaków ratowników. Ale zdarzały się wypadki zwlekania.
Charakterystyczne było zachowanie starszej pani, która nie chciała opuścić
mieszkania, ponieważ nie można było zamknąć wypaczonych drzwi. Kiedy już
została przekonana, że mieszkania będą pilnowali policjanci, stwierdziła, że
musi się przebrać, ponieważ w ubraniu używanym w domu nie może wyjść na
zewnątrz. To niech się pani przebierze zaproponowali strażacy.
Dobrze ale panowie muszą wyjść. Wszystko to trwało około 0,5 godz., a
przy balkonie czekała drabina z otwartym koszem. Ludzi ewakuowanych przez
strażaków przejmowały służby miejskie: Wydział Gospodarki Miejskiej, Wydział
Spraw SpołecznoAdministracyjnych, zapewniając posiłek, gorące napoje, koce.
Organizacja
odcinków bojowych: I OB z zadaniem
ewakuacji ludzi (st.kpt. Stanisław Czerwiński), II OB z zadaniem ewakuacji
ludzi (bryg. Ryszard Szczuko) oraz III OB z zadaniem ugaszenia pożaru w ruinach
(mł.kpt. Andrzej Rószkowski).
W pewnym momencie do ratowników podeszła bardzo zestresowana kobieta
prosząc, aby ratowali jej syna, który w mieszkaniu na II piętrze leży
przyciśnięty betonem. Wskazała miejsce. Strażacy ratownicy zaczęli
wybierać gruz. Przydatne były tylko ręce. Żaden sprzęt nie mógł tutaj znaleść
zastosowania. Pomiędzy stropem a podłogą była przestrzeń nie większa niż 40 cm.
Asp. Jerzy Petryczko drobnej budowy ciała, ale wysportowany strażak zdjął hełm i wpczołgał się w szczelinę. W
hełmie nie mieścił się w otworze po wybranym gruzie. O założeniu aparatu
ochrony dróg oddechowych nie mogło być nawet mowy. Powoli wyciągał gruz, deski,
elementy zniszczonych mebli i podawał do tyłu kolegom. Po pół godziny wytężonej
pracy usłyszał charczącego człowieka. Pracę bardzo utrudniał gaz, którym dusił
się ratownik i zagruzowany. świeżego powietrza nie mógł zaczerpnąć, bo nie było
miejsca na jakiekolwiek naczynie z powietrzem. Postanowił się nie wycofywać, bo
wiedział, że człowiek, do którego było już blisko, ma jeszcze większe problemy
z oddychaniem. Poinformował tylko kolegów, którzy przebywali obok szczeliny, że
brakuje mu powietrza. Po jakimś czasie podali mu wąż od butli. Mógł
przewentylować płuca kilkoma haustami. Dogrzebał się do celu. Człowiek leżał na
tapczanie przyciśnięty stropem. Obok jego głowy położył na tapczanie znalezione
deski. Posłużyły one za podkład pod małe poduszki, które podłączył do przewodu
i napełnił powietrzem. Tapczan uległ częściowemu zniszczeniu. Ratownik odniósł
wrażenie, że minimalnie uniósł się strop. Czy jest panu lepiej? zapytał
ratowanego. Znacznie lepiej odpowiedział tamten. Ratowany leżał na
brzuchu. Asp. Petryczko podłożył jeszcze kilka poduszek i napełnił je
powietrzem. Zmiażdżyły one tapczan do tego stopnia, że mógł chwycić
poszkodowanego za nogi i próbować go wyciągnąć. W czasie tej czynności poszkodowany
zaczął krzyczeć, że w podbrzusze wbija mu się szkło. Asp. Petryczko macając
tapczan stwierdził, że znajdowały się na nim kawałki szkła. Usunął je. Podał
poszkodowanemu ustnik z aparatu powietrznego , aby ten zrobił kilka wdechów.
Wreszcie wydobył go z zawału. Walczył o jego życie w skrajnych warunkach
zagrożenia własnego życia godzinę i 20 minut. Po pięciu minutach miejsce, gdzie
znajdował się poszkodowany, objął pożar. Asp. Petryczko wraz ze swymi
podwładnymi przeniósł się na drugą stronę budynku, gdzie gruzy przycisnęły
małżeństwo z dzieckiem. Ojciec leżał z dzieckiem na tapczanie. Matka została
wyrzucona do rogu pokoju. Ruchy budynku spowodowały, ze osoby uwięzione
najczęściej znajdowały się w innych miejscach, niż wskazywali członkowie
rodzin, czy znajomi, którzy szczęśliwym zbiegiem okoliczności ocaleli. Warunki
do ratowania były podobne, ale zagrożenie dla ratowników jeszcze większe,
ponieważ ta strona budynku była bardziej zniszczona i mniej stabilna. Znów
trzeba było wczołgiwać się w 40cm szczelinę i leżąc na brzuchu wydobywać gruz,
usuwać połamane deski, stoły, krzesła. W czasie akcji pod gruzami bardzo
przydatne okazały się poduszki powietrzne. Bez nich ratownik byłby bezradny.
Żaden sprzęt mechaniczny nie mógł tutaj znaleść zastosowania. Tylko siła
ludzkich rąk. Gaz ciągle utrudniał oddychanie, szczypał w oczy. Asp. Petryczko
najpierw wyciągnął ojca, potem dziecko bardzo przerażone. Najwięcej
problemów było z kobietą, przyciśniętą tapczanem do ściany. Trzeba go było
rozebrać gołymi rękoma. Było to bardzo trudne, ze względu na ściskający go ze
wszystkich stron gruz. Za narzędzia służyły wygrzebane pręty. Kawałki desek
służyły do budowy prostej dźwigni i do wygarniania gruzu oraz części tapczanu.
Największe problemy w pokonywaniu przeszkód stanowiły dywany. Nie dawały się
łamać, a do rozerwania były bardzo trudne.
Do parteru i I piętra nie było dostępu.
Ratownicy penetrowali II piętro. Na początku nie mieli masek przeciwpyłowych.
Ciągle przeszkadzał gaz. Brakowało powietrza. Po akcji twierdzili, że gdyby
mieli ze sobą różne złączki, umożliwiające robienie odgałęzień przewodu powietrznego, to łatwiej by się im pracowało
pod gruzami, a przede wszystkim mogliby podawać powietrze uwięzionym. Maski
przeciwpyłowe nie są dostosowane do warunków pracy strażaków ratowników,
którzy wkładają dużo wysiłku w wykonywane czynności. To zwiększa
zapotrzebowanie organizmu na tlen. Oddech staje się głębszy i szybszy. Wówczas
maska przeciwpyłowa utrudnia oddychanie. Podczas dogrzebywania się do
uwięzionych strażacy ratownicy napotkali jeszcze jedną trudność. Drabina
mechaniczna, za pomocą której ratowano ludzi z wyższych kondygnacji, była tak
ustawiona, że gazy wydobywające się z rury wydechowej kierowały się wprost na
odgruzowywane miejsce. Nikt nie pomyślał, ze trzeba giętkimi wężami odprowadzać
je gdzie indziej. Wynika stąd wniosek, że w sytuacji, gdy ratownicy znajdują
się w różnych miejscach obiektu ustawiając sprzęt trzeba pamiętać także o
tym, aby spaliny nie zatruwały ludzi pracujących, bądź przebywających obok.
St.ogn. Czesław Kalkowski, odpowiadający za to, aby ratownicy dysponowali w każdej chwili odpowiednią
ilością powietrza podkreślał, że bardzo ważną rzeczą jest, aby podczas takiej
katastrofy zgromadzić na miejscu akcji znaczny zapas butli do napełniania
poduszek. Od tego często może zależeć życie ratowanego i ratownika.
Działania ratownicze w gruzach bardzo
utrudniał dym wydobywający się ze sprasowanych kondygnacji. W gruzowisku trwał
pożar. Nie można go było w pełni ugasić aż do samego końca akcji. Groził
on ludziom uwięzionym w gruzach zatruciem gazami pożarowymi, a nawet spaleniem.
Ta sytuacja nakazywała ratownikom dodatkowy pośpiech, który był niebezpieczny
zarówno dla ratowanych jak i dla nich. Podejmowano próby ugaszenia pożaru pianą
średnią i lekką. Po około 23 godzinach podawania piany pożar został
przytłumiony, ale po podobnym okresie znowu ożywał i działania gaśnicze
należało powtarzać od nowa. W sumie użyto 5 ton środka pianotwórczego.
W czasie akcji gaśniczej nastąpiło
tąpnięcie o kilkadziesiąt centymetrów w jednej części budynku. Było to bardzo
niebezpieczne, ponieważ pęknięcia ścian zewnętrznych, dochodzące do szerokości
8 cm, występujące w pionie i w poziomie, jak również w wieńcach na bocznej
ścianie świadczyły, że konstrukcja budynku została bardzo osłabiona, a każdy
jego ruch potęgował ten proces. Dramatyzmu dodawał fakt, że budynek po wybuchu
osiadł odchylony od pionu o 120 cm. W trakcie akcji podjęto próbę podparcia
jego narożnika podkładami kolejowymi, które miały pełnić rolę stempli. Stan
techniczny budynku nie pozwalał jednak na takie zabezpieczenie, bowiem blok był
odcięty od fundamentów i chwiejny ze względu na niestabilność podłoża.
Po ewakuacji mieszkańców górnych kondygnacji wszystkie siły
skoncentrowano na odnajdywaniu i wydobywaniu osób uwięzionych w gruzach.
Kilkakrotnie ogłaszano ciszę. Za pośrednictwem urządzeń nagłaśniających
podejmowano próby nawiązania kontaktu z osobami zagruzowanymi, prosząc, aby się odezwały, lub w inny sposób wskazały
miejsce, w którym przebywają. Nasłuchiwano, rozstawiając co kilka metrów strażaków. Gruzy
przeszukiwały psy. Niektóre próby zakończyły się powodzeniem. Wtedy podejmowano
trud dotarcia do miejsc, skąd docierały oznaki życia. Często na drodze ratowników
stawały zniszczone, sprasowane elementy konstrukcyjne budynku. Wówczas, w
stałej konsultacji ze specjalistami od budownictwa wezwanymi przez kierownika
akcji, stale obserwującymi budynek, przystępowano do wybierania gruzu.
Specjaliści podpowiadali, które elementy można usunąć, a których nie. Im więcej
zagłębiano się w gruzy, tym większe zgłaszali obawy, bardzo często
kategorycznie zabraniając strażakom ruszania niektórych elementów gruzowiska.
Interweniowali nawet
Na polecenie KARa ratownikom udostępniono dokumentację budynku.
ściągnięto na miejsce projektanta i realizatora projektu. Byli bardzo przydatni
w sztabie. Do pracy w nim starano się pozyskać specjalistów, którzy mogliby być
konsultantami podpowiadającymi kierownikowi to, czego brakowało, aby podejmować
trafne decyzje. W tych działaniach bardzo dużą pomoc świadczyła służba dyżurna
wojewody. Prośby dowódcy akcji przekazywane przez WSKR do dyżurnego wojewody
byty bardzo szybko spełniane. Do takich spraw należało między innymi wezwanie
geodetów z przyrządami pomiarowymi, przygotowanie w ciągu 6 godzin 200 worków z
piaskiem, o wadze 15 kg każdy, oraz 200 worków po 50 kg niezbędnych do
zaminowania, pozyskanie desek, gwoździ,
sznurków, plandek itp.
Należy pamiętać, że był drugi dzień
świąt, a mimo to spełnianie potrzeb zgłaszanych przez kierownika akcji dzięki
tej współpracy przebiegało bardzo sprawnie. Wzrastający zakres zadań sprawiał,
że dowódca akcji polecił st.bryg. Stanisławowi Brzostowskiemu zastępcy
Komendanta Wojewódzkiego PSP w Gdańsku, zorganizować sztab akcji. Działo się to
przed godziną 8:00. Sztab rozpoczął pracę około godziny 9:00. O godz. 10.30
obowiązki szefa sztabu przejął bryg.inż. Bogdan Gagucki dowódca grupy
operacyjnej z Krajowego Centrum Koordynacji Ratownictwa KG PSP. Do pracy w
sztabie włączani byli specjaliści budownictwa, przedstawiciele władz rządowych,
samorządowych, administracji specjalnej. Uruchomiono zaplecze logistyczne
działań ratowniczych. Z terenu wokół budynku trwało usuwanie elementów
zawalonej konstrukcji i przygniecionych samochodów. Do akcji kierowany jest
ciężki sprzęt ratownictwa technicznego, koparki, ładowarki, agregaty
oświetleniowe, wywrotki. Na polecenie KCKR do Gdańska skierowano samochody
dźwigi z KW PSP w Toruniu, Bydgoszczy, Warszawie. Z Warszawy zadysponowano
także samochód Mega City. Wysłano do akcji 45 podchorążych SGSP, kadetów z SA w
Poznaniu oraz słuchaczy ze Szkoły Podoficerskiej w Bydgoszczy, a także
kursantów z Ośrodka Szkolenia Pożarniczego w Olsztynie. Z kamerą termowizyjną,
wypożyczoną w FSO, wyjechało dwóch oficerów KG PSP. Z Centralnego Laboratorium
Kryminalistyki wysłano pracowników z geofonem. Zgromadzeni w sztabie akcji
specjaliści budowlani, projektanci konstrukcji budowlanych, nadzór
urbanistyczno budowlany dokonali oceny stanu konstrukcji budynku.
Po oględzinach stwierdzili, ze jego stan techniczny, ze względu na odcięcie od
fundamentów i niestabilność podłoża, uniemożliwia zastosowanie zabezpieczeń
konstrukcji przed zawaleniem.
Mimo zagrożenia ciągle trwa penetracja
rumowiska, zarówno przez ekipy z psami, jak i strażaków ratowników. Ostatnią
żywą osobę wydobyto o godz. 9. Później napływały meldunki o wydobywaniu zwłok.
Ofiary znajdowały się w gruzowisku, które zostało po II piętrze. Ratownicy
mieli nadzieję, że przy szczęśliwym zbiegu okoliczności żywi ludzie mogą
przebywać w pierwszych dwóch kondygnacjach, do których nie było dostępu. Nad
problemem, w jaki sposób się tam dostać głowiły się zespoły ekspertów w
sztabie.
O godzinie 18 do akcji przybył
Komendant Główny PSP nadbryg. Feliks Dela. Po zapoznaniu się z
sytuacją przejął kierowanie działaniami ratowniczymi. Do akcji przybył również
główny inspektor nadzoru budowlanego Andrzej Dobrucki. Zapadał zmierzch.
Teren akcji oświetlono za pomocą ściągniętych wcześniej agregatów. Oświetlono
również teren wysypiska gruzów. Po licznych analizach ekspertów uznano, że w
aktualnych warunkach jedynym możliwym i technicznie uzasadnionym sposobem
rozbiórki jest ukierunkowane zburzenie budynku metodą minerską. Specjalna
komisja, której przewodniczył główny inspektor nadzoru budowlanego Andrzej
Dobrucki, a w skład wchodzili między innymi: wiceprezydent Gdańska mgr
inż. arch. Ryszard Gruda (reprezentował samorząd), mgr inż. Elżbieta
Mróz nadzór urbanistyczno budowlany Gdańska, prof. Jerzy Ziółko
konsultant z Politechniki Gdańskiej, mgr inż. Jerzy Duszota projektant
budynku, mgr inż. Jerzy Jamróż konsultant, doc. dr inż. Zbigniew Łosicki konsultant
z PZliTB O/Gdańsk po wnikliwej analizie sytuacji oceniła, że stan
techniczny budynku nie pozwala na prowadzenie jakichkolwiek prac
zabezpieczających. Nie jest możliwe zachowanie pozostałej po wybuchu części
budynku, gdyż stanowi ona poważne zagrożenie. Wymaga natychmiastowej rozbiórki.
Komisja także uznała, że z technicznego punktu widzenia jedynym możliwym
sposobem jest rozbiórka metodą minerską. Za pomocą odpowiednio założonych
ładunków należy doprowadzić do ukierunkowanego położenia istniejącej
konstrukcji, co umożliwi dostęp do rumowiska oraz do zniszczonych wybuchem
kondygnacji: parteru, I i II piętra. Wyburzenie powinno być ściśle związane z
zabezpieczeniem sąsiednich budynków i ludności. Na podstawie tej opinii KAR
PODJĽŁ DECYZJĘ o wysadzeniu budynku metodą proponowaną przez komisję i
zarządził przygotowania do prac minerskich. Była godzina 22.30 pierwszego dnia
akcji. Zburzenie budynku metodą minerską jest złożonym przedsięwzięciem. Postanowiono zasięgnąć opinii ekspertów. Zwrócono się więc do płk. Jana Marca oraz płk. Mariana
Pospiesznego z Wyższej Szkoły Oficerskiej im. Tadeusza Kościuszki we Wrocławiu.
Saperzy z Marynarki Wojennej w składzie: komandorzy Jerzy Bucholc, Józef
Chojec, Karol Rolak, Andrzej Lipiński, ppłk Henryk Sukurenko wsparci
autorytetami z WSO z Wrocławia ,
przygotowali projekt technicznoorganizacyjny obalenia budynku. Zatwierdził go
komandor Bernard Nakraszewicz szef Inżynierii Morskiej Marynarki
Wojennej. Akceptował go kierownik akcji, nadbryg. Feliks Dela. On też, na
prośbę mieszkańców budynku, podjął decyzję o ewakuacji najbardziej
wartościowych, bądź bardzo ważnych przedmiotów. Pracę tę wykonali strażacy ,
wchodząc do budynku grożącego w każdej chwili zawaleniem.
Kilkadziesiąt minut po północy ratownicy przystąpili do wycinania
krzewów, drzew i płotów znajdujących się w pobliżu budynku oraz
przygotowywali przejazdy dla ciężkiego sprzętu. Chodziło o umożliwienie dostępu
do budynku ze wszystkich stron, szczególnie wówczas, gdy po odpaleniu
materiałów wybuchowych budowla się złoży. Te prace trwały do rana. W dwóch
miejscach ustawiono skokochrony do ewentualnej, awaryjnej ewakuacji strażaków i
minerów. Dla zrealizowania decyzji dowódcy należało bardzo szybko dostarczyć na
teren akcji 400 worków z piaskiem, 3 m3
desek, 2 m3 łat dachowych,
plandeki, drut, gwoździe. Dzięki temu, że w pozyskiwaniu materiałów utworzył
się prawdziwy łańcuch ludzi dobrej woli, wszystkie zostały dostarczone na czas.
Saperzy przygotowywali V piętro do położenia materiałów wybuchowych.
Strażacy przyczepili plandeki do balkonów VI piętra. Instalowano je tak, aby
osłaniały V piętro i stanowiły zabezpieczenie przed rozrzutem odłamków i falą
głosową. Służby gazownicze, energetyczne, wodociągowe i cieplne odłączyły
budynek od instalacji, potwierdzając ten fakt protokolarnie. O
godzinie 6.00 dwuosobowe grupy saperów, wzmocnione strażakami wyznaczonymi do
prac pomocniczych, przystąpiły do zakładania materiałów wybuchowych w budynku i
okładania ich workami z piaskiem. Strażacy przeszukiwali minowane
pomieszczenia. Znalezione przedmioty o większej wartości ewakuowano. Podczas
prac minerskich budynek dwa razy gwałtownie się odchylał. Wówczas przerywano
prace i zarządzano ewakuację ludzi. Obiekt byt tak bardzo niestabilny, że
chwiał się nawet wówczas, gdy obok niego bardzo powoli przejeżdżał podnośnik
SH30. Służby geodezyjne wzmogły dozór. Mieszkańców budynków znajdujących się w
promieniu 300 m od minowanego ewakuowano, polecając zostawiać w
mieszkaniach otwarte okna. Wcześniej z terenu akcji ewakuowano sprzęt i
wycofano ratowników nie uczestniczących w minowaniu. Zakładanie ładunków
wybuchowych zakończono o godz. 11.38. Ekipy ratownicze opuściły budynek,
oddalając się od niego wraz ze sprzętem na wyznaczoną odległość. Ładunki
eksplodowano o godz. 12.58. Budynek został całkowicie zniszczony. Sterta gruzu
przekraczała 10 m wysokości, a jej kubatura sięgała 5000 m3. Specjaliści ze
sztabu dokonali oględzin rumowiska. Sprawdzono stan techniczny instalacji w
najbliższych budynkach i przyległym terenie. Nie stwierdzono uszkodzeń.
OSTATNIA FAZA DZIAŁAŃ
RATOWNICZYCH
Kiedy opadł pył po wybuchu do akcji wprowadzono ciężki sprzęt
budowlany spychoładowarki, fadromy, koparki chwytakowe, dźwigi, wywrotki.
Teren podzielono na 4 odcinki bojowe. ściany budynku wyznaczały ich granice.
Najbardziej przydatne okazały się koparki chwytakowe, szczególnie do
wydobywania większych elementów. Dobrze spisywały się ciężkie koparki
"Fadroma". W ciągu akcji załadowano i wywieziono prawie 1000 wywrotek
gruzu. Rozbiórka rumowiska trwała niecałe 2 doby. W okresie największego
nasilenia prac działały 4 koparki chwytakowe, 5 ciężkich koparek
"Fadroma" i 67 wywrotek. Ten sprzęt bardzo dobrze się uzupełniał.
Dzięki temu, że przed wysadzeniem budynku dokładnie rozpracowano ruch
wywrotek, nie powstawały korki, ani nie było zahamowań. Utrzymując duże tempo
usuwania gruzu ze sprasowanych kondygnacji, przez cały czas pamiętano, że tam
mogą znajdować się żywi ludzie. Starano się dotrzeć do nich jak najszybciej. W
pewnym momencie podniesiono płytę, spod której wyszedł bardzo przerażony kot.
To jeszcze wzmogło ostrożność ratowników w wybieraniu gruzu. Wzmocniło to także
wiarę w celowość nadludzkiego wysiłku dla ratowania życia, które gdzieś pod
płytami stropów mogło się jeszcze tlić.
Podczas wywożenia gruzu bardzo
pożyteczne okazały się gwizdki. W ogromnym tumulcie radiostacje nosiło się
przyciśnięte mocno do ucha, a polecenia można było wydawać za pomocą gwizdka.
Był to jedyny sprzęt, którego dżwięk przebijał się w ogólnym łoskocie,
czynionym przez beton zrzucany na
wywrotki. Kurz z rozbitego, pokruszonego betonu unosił się gęstą chmurą nad
całym terenem akcji. Ratownicy używali masek przeciwpyłowych, dostarczonych
przez stocznie, rafinerię gdańską, sponsorów, hurtownie, które tym sprzętem
handlują, a także przez szpitale i Obronę Cywilną.
Szybkość działań sprawiała zagrożenie.
Niejednokrotnie było tak, że koparki wjeżdżały i rozpoczynały pracę, a jeszcze
nie wszyscy ratownicy opuścili zagrożony teren. Ratownicy wspominali po akcji,
żeteren przypominał mrowisko. Na każdym odcinku bojowym pracowało 4050 osób,
uzupełniając się wzajemnie. Podczas odkrywania sprasowanych kondygnacji, w
których spodziewano się znaleść uwięzionych ludzi tempo pracy wzrastało
do tego stopnia, żeratowników pracujących na gruzach trzeba było podmieniać co
1520 min. W tej sytuacji podzielono ich na 3 zmiany, co znacznie ułatwiło
rotację.
W przerwach z rumowiska wydobywano wartościowe przedmioty. Ratownicy
podkreślali, żebardzo dobrej organizacji, wykluczającej jakiekolwiek
podejrzenie, wymaga wyszukiwanie i przekazywanie do depozytu kosztowności.
Powinny być wyznaczone osoby z oznakowanymi pojemnikami, do których wkładałoby
się znalezione rzeczy. W bezpośredniej odległości, widocznej dla większości
uczestników akcji, powinno być wyznaczone miejsce, gdzie osoby te oddają
protokolarnie przyniesione kosztowności do depozytu.
W świecie do poszukiwania ludzi w
gruzach stosuje się dwie podstawowe metody: najpierw puszcza się psy, które przeszukują gruzowisko. Oznacza
się miejsca, w których zachowanie psów sygnalizuje obecność człowieka.
Następnie przykłada się specjalny przyrząd, który wyczuwa najmniejsze odgłosy.
Za jego pomocą ratownicy starają się potwierdzić wskazania psów. W Gdańsku do
tego celu także użyto psów i geofonu. Za jego pomocą próbowano stwierdzić, czy
z rumowiska gruzów nie dochodzą jakieś odgłosy, czy się powtarzają, czy też
nie. Geofon wskazuje, mierzy natężenie hałasu. Nie sposób stwierdzić, czy
rejestrowane odgłosy powoduje kapiąca woda, czy trące o siebie powierzchnie.
Namierzeniu miejsca powstawania hałasu służyły 3 mikrofony rozmieszczone w
różnych punktach. Stosowano również kamery termowizyjne dwie stałe z
Olsztyna i Warszawy oraz przenośną wypożyczoną z warszawskiej FSO. W
warunkach tej akcji bardzo przydatne okazały się psy, które pracowały przez
kilkadziesiąt godzin z pościeranymi przez gruz łapami.
Na poziomie sprasowanych pięter KAR
zarządził przerwy co 30 minut,
przeznaczone na penetrowanie gruzowiska przez psy ratownicze, kamery
termowizyjne i ratowników, w celu zlokalizowania zasypanych osób. Ponieważ
coraz intensywniej czuć było gaz, wykonano podkop przy fundamencie i przez rurę
kanalizacyjną wentylatorem tłoczono powietrze do gruzowiska. Chciano w ten
spos6b doprowadzić powietrze do zasypanych osób, a także zmniejszyć stężenie
gazu. Około godziny 1 w nocy 20.04.1995 r. stwierdzono w rumowisku obecność
gazu o stężeniu powyżej dolnej granicy wybuchowości. Mimo tego zagrożenia nie
przerwano działań ratowniczych. Zwiększono jedynie intensywność wentylacji.
Rano odkryto przewód starego gazociągu,
z którego wydobywał się gaz. Aż strach pomyśleć, co by się stało z ratownikami,
gdyby w czasie rozrywania rumowiska powstała iskra w warunkach sprzyjających
wybuchowi. Po tym odkryciu strażacy zaczopowali gazociąg.
Podczas akcji ratowniczych często
sprawiają kłopoty dziennikarze poszukujący materiałów do publikacji. Aby tego
uniknąć, wyznaczono miejsce wygrodzone płotkami, w którym rzecznik prasowy KW
PSP lub ratownik wyznaczony przez kierownika akcji informowali, wyjaśniali,
odpowiadali, udzielali wywiadów. Aby informacje były rzetelne i pochodziły z
pierwszej ręki rzecznik prasowy pracował w sztabie akcji i jako jedyny
był upoważniony przez sztab do informowania dziennikarzy o przebiegu akcji
ratowniczej i zamiarach jej kierownictwa. Strażacy zostali o tym poinformowani.
Tak zakończyła się trudna akcja ratownicza, trwająca ponad 86 godzin. O jej rozmiarach i złożoności świadczy fakt, że łącznie wzięło w niej udział 1676 strażaków i ratowników. Zadysponowano 150 samochodów ratowniczych. Wydobyto 19 ofiar (śmierć poniosły 22 osoby). Ewakuowano 49 osób. Wywieziono tysiące m3 gruzu.
Katastrofa w Katowicach
28.01.2006
17:37
Do wypadku doszło w hali
międzynarodowych targów katowickich, gdzie trwała międzynarodowa wystawa gołębi
pocztowych. Na miejscu były setki wystawców i setki zwiedzających. Kwadrans po
17 rozległy się pierwsze trzaski pękającego stropu. Rozmowy w hali umilkły.
Ludzie rzucili się w stronę drzwi ewakuacyjnych. Ale te były jeszcze zamknięte.
Kilka chwil później dach zaczął spadać, najpierw jeden fragment, potem drugi.
Ludzie zablokowali drzwi ewakuacyjne. Inni w panice wyskakiwali przez okna.
Niektórzy próbowali się schronić pod filarami, pod stołami wystawienniczymi,
jednak stalowy dach, obciążony dodatkowo tonami śniegu, zmiażdżył te
prowizoryczne schronienia.Po kilku minutach od zawalenia
się dachu, na miejscu tragedii było już pogotowie ratunkowe i medycy, którzy
rozpoczęli udzielanie pomocy poszkodowanym. Karetki odwoziły poszkodowanych do
kilkunastu śląskich szpitali. Akcja zaczęła się
błyskawicznie: ratownicy pracowali w bardzo ciężkich warunkach - w chwili
tragedii już było ciemno, robiło się coraz chłodniej. Przy sztucznym
oświetleniu zaczęła się walka z czasem i mrozem. W nocy było minus 20 stopni.
Dach zapadł się w środku hali - tam też było najwięcej ofiar, w pobliżu ścian
powstały puste przestrzenie. Uwięzieni w gruzach dzwonili z telefonów
komórkowych do swych bliskich. Jednak dotarcie do uwięzionych okazało się
bardzo trudne. Ekipy ratunkowe wycinały otwory w zawalonym dachu, usiłowały
tłoczyć tam ciepłe powietrze. Jednak trzeba było z tego zrezygnować, bo
spalinowe nagrzewnice oprócz powietrza tłoczyłbyby również trujący dym. Poza tym
strażacy obawiali się, że ciepłe powietrze roztopi bryły lodu, na których
wspiera się zawalony dach i tak nadwerężona konstrukcja runie.
Przez wiele godzin na początku akcji spod gruzów słychać było dramatyczne
krzyki ludzi wołających o pomoc. Około drugiej, trzeciej w nocy krzyki umilkły,
karetki przestały jeździć. Słychać było tylko odgłos pił, którymi strażacy
walczyli ze stalą. Ostatnią żywą osobę wyciągnięto z ruin w sobotę przed
godziną 22.
Wiadomo, że wśród zabitych są cudzoziemcy
- Belg i Czech. Poszkodowanych jest w sumie 13 obcokrajowców: Niemcy, Czesi,
Belgowie, Słowak i Holender. Większość z nich jest w szpitalach. Ranni trafili
do szpitali w Katowicach i Sosnowcu, ale też w Dąbrowie Górniczej,
Siemianowicach Śląskich i Chorzowie. Najciężej ranni odwożeni byli do szpitali
w Katowicach-Murckach, Katowicach-Ochojcu oraz do Szpitala św. Barbary w
Sosnowcu.
Co najmniej 60 osób zginęło, a 141 zostało rannych w wyniku
zawalenia się dachu hali targowej w Katowicach. Ofiar może być więcej.
Wśród zabitych mogą być dzieci oraz obcokrajowcy. Od godziny
22. nie znaleziono niestety żadnej żywej osoby. W Katowicach ta noc była bardzo
zimna; było minus 15 stopni Celsjusza. Mimo wszystko nikt nie traci nadziei; na
miejsce docierają nowe ekipy ratunkowe. Nawet 200 osób może być wciąż uwięzionych pod gruzami.
Ratownicy pracują jednak nadal. Szansa na znalezienie kogoś żywego jest coraz
mniejsza. Ostatnią żywą osobę wydobyto między godziną 2100. a 22.00 Między
godz. 2. i 3. w nocy specjalnie wyszkolone psy ratownicze nie wskazały miejsc,
w których znajdowaliby się żywi ludzie. Wskazały natomiast 13 miejsc, w których
prawdopodobnie znajdują się ciała. Na
miejscu pojawiła się jednostka ratownictwa specjalistycznego z Warszawy. -
Byliśmy niedaleko na ćwiczeniach i postanowiliśmy zgłosić swoją gotowość. Każda
para rąk jest ważna. W tej chwili część ratowników odpoczywa, inne grupy
prowadzą działania poszukiwawczo-ratownicze. Na
miejscu oprócz ratowników pracują policjanci, straż miejska, żołnierze, straż
pożarna z psami. W tak niskiej temperaturze akcja jest utrudniona. Ratownicy
często się zmieniają. - Szanse na wyciągnięcie żywych ludzi ciągle są. Biorąc
udział w akcjach na świecie mieliśmy sytuacje takie, że ludzi się wyciągało
nawet po kilku dniach - mówią uczestnicy akcji ratunkowej. Akcja
może potrwać jeszcze kilkanaście godzin. Ratownicy będą pracowali do momentu,
kiedy będzie 100-procentowa pewność, że nikogo nie ma pod rumowiskiem. Do
szpitali trafiło 128 osób. Poszkodowani odwożeni są do placówek w Katowicach i
Sosnowcu, a także w Dąbrowie Górniczej, Siemianowicach Śląskich i Chorzowie.
Wśród rannych są cudzoziemcy - dwóch Niemców, Czech, Belg i Słowak. Najciężej
ranni odwożeni są do szpitali w Katowicach-Murckach, Katowicach-Ochojcu oraz do
Szpitala św. Barbary w Sosnowcu.
Katastrofy zawalenia się dachów - chronologia
2
stycznia 2006 r. NIEMCY - 15 osób, w tym 7 dzieci, zginęło, gdy pod
ciężarem śniegu w bawarskim Bad Reichenhall zawalił się dach lodowiska;
5 grudnia 2005 r. ROSJA - 14 osób, w tym 10 dzieci, zginęło w wyniku
zawalenia się pod zwałami śniegu dachu pływalni "Delfin" w
miejscowości Czusowoj w obwodzie permskim na Uralu;
23 maja 2004 r. FRANCJA - 5 ofiar śmiertelnych zawalenia się części
dachu nowego terminalu 2E na podparyskim lotnisku Charles- de-Gaulle w Roissy;
14 lutego 2004 r. ROSJA - 28 osób poniosło śmierć w moskiewskim parku
wodnym Transvaal, gdzie na basen pełny kąpiących się ludzi zawaliła się pod
ciężarem śniegu szklano-betonowo-metalowa kopuła dachu;
25 sierpnia 2002 r. DUBAJ (Zjednoczone Emiraty Arabskiej) - 8
robotników zginęło w wyniku zawalenia się dachu na budowie elektrowni wodnej;
15 lutego 2001 r. ROSJA - Siedem osób zginęło w następstwie zawalenia
się nieodśnieżonego dachu w fabryce w Kostromie;
1 października 2000 r. AFGANISTAN - 42 osoby poniosły śmierć w
miejscowości Chogiani, gdy podczas wesela zawalił się dach domu;
27 marca 1994 r. USA - 17 ofiar śmiertelnych zawalenia się dachu
kościoła podczas tornada w miejscowości Piedmont w stanie Alabama;
15 lutego 1993 r. INDIE - 21 osób, większości dzieci, zginęło, gdy
zawalił się dach w szkole w Moradabadzie; 1 marca 1992 r. IZRAEL - w wyniku zawalenia się dachu kawiarni
palestyńskiej we wschodniej Jerozolimie śmierć poniosły 23 osoby;
20 lutego 1990 r. CHINY - 42 ofiary śmiertelne zawalenia się dachu
fabryki w mieście Dalian;
15 października 1985 r. BANGLADESZ - 50 ofiar śmiertelnych zawalenia
się dachu w miasteczku uniwersyteckim w Dacce;
9 maja 1985 r. SZWAJCARIA - na skutek zawalenia się dachu na basenie w
Uster zginęło 12 osób.
W Polsce zdarzały się wcześniej katastrofy
budowlane, jednak żadna z nich nie była tak tragiczna w skutkach, jak ta w
Katowicach.
30
września 2005 -
wypadek autokaru w miejscowości Jeżewo na drodze Warszawa-Białystok. Zginęło 12
osób, w tym 9 licealistów z Białegostoku, jadących na pielgrzymkę do
Częstochowy.
5 maja 1997 r. - katastrofa kolejowa w Reptowie pod Szczecinem. Zginęło
12 osób, 36 było rannych.
15 kwietnia 1995 r. - wybuch gazu w wieżowcu w Gdańsku. Zginęły 22
osoby.
24 listopada 1994 r. - w trakcie koncertu spłonęła hala stoczni w
Gdańsku, 7 osób zginęło, kilkaset zostało poparzonych.
2 maja 1994 r. - wypadek autobusu PKS w miejscowości Zawory koło
Gdańska. Zginęły 32 osoby.
14 stycznia 1993 r. - na Bałtyku niedaleko Rugii zatonął prom "Jan
Heweliusz". Zginęło 55 osób.
20 sierpnia 1990 r. - zderzenie pociągów w podwarszawskim Ursusie. 16
osób zginęło, 64 zostały ranne.
9 maja 1987 r. - największa katastrofa w historii polskiego lotnictwa. W
warszawskim Lesie Kabackim rozbił się samolot LOT lecący do Nowego Jorku.
Zginęły 183 osoby znajdujące się na pokładzie samolotu.
4 czerwca 1981 r. - zderzenie pociągów w Osiecku - 25 ofiar
śmiertelnych.
19 sierpnia 1980 r. - największa katastrofa w historii kolei w Polsce.
Zderzyły się dwa pociągi pod Otłoczynem w pobliżu Torunia. Zginęło 65 osób, 64
zostały ranne.
14 marca 1980 r. - w pobliżu lotniska na Okęciu rozbił się samolot LOT
lecący z Nowego Jorku. Zginęło 87 osób.
15 lutego 1979 r. - wybuch gazu w warszawskiej Rotundzie, 49 ofiar
śmiertelnych, ok. 100 rannych.
18 listopada 1978 r. - dwa autobusy PKS spadły z wiaduktu w Oczkowie
koło Żywca. W wypadku zginęło 30 osób.
3 listopada 1976 r. - katastrofa kolejowa w Juliance koło Częstochowy -
25 osób zginęło, ok. 80 było rannych.